Przed sierpniem był grudzień. Wywiad z Lechem Wałęsą
4 maja 2020
„Przed sierpniem był grudzień”
Wywiad Krzysztofa Brożka (Stowarzyszenie NZS 1980) z P. Lechem Wałęsą, Gdańsk 27.01.2020 r.
W tym roku przypada równa, 40 rocznica strajku w sierpniu 1980 r., podpisania Porozumień Sierpniowych oraz powstania NSZZ Solidarność. Z tej okazji w styczniu 2020 r. został przeprowadzony w Gdańsku wywiad z P. Lechem Wałęsą. Planowana jest druga część, obejmująca lata 80-te.
Przyjazd do Gdańska
– Jak wcześnie podejmował pan samodzielne decyzje? Na przykład o wyborze szkoły czy pracy?
Lech Wałęsa: Nie wiem, czy pan zna wieś z tamtych czasów. Kiedy się miało pięć lat, gęsi się pasało, dziesięć lat – krowę. Potem inne prace rolnicze. I w związku z tym już tam trzeba było podejmować decyzje. Kiedy krowie dać, kiedy wygonić gęsi, w tamtym czasie tak nas to życie kształtowało.
– Sam pan podjął decyzję o szkole średniej, o wyjeździe do internatu?
Tak, tylko trzeba pamiętać, że było ograniczenia, przede wszystkim materialne. Rodzice nie byli w stanie płacić mi za dojeżdżanie, a nawet z mojej wioski nie było dobrego dojazdu. Najbliżej było Lipno i Włocławek, więc szkoły po podstawówce trzeba było poszukać gdzieś tutaj.
– Często pan wracał do domu w czasie nauki w Lipnie, kiedy zamieszkał pan już w internacie?
W niedziele internat nie był czynny, trzeba było więc jechać do domu, chociażby po to, żeby jeść.
– A decyzja o wyjeździe do Gdańska?
Po szkole wróciłem do pracy na terenie, gdzie się urodziłem, ale tam się coraz bardziej dusiłem. Ja byłem człowiekiem z inicjatywą, człowiekiem, który chciał korzystać z rozwoju cywilizacyjnego. Interesowałem się maszynerią, ciągnikami, samolotami, radiem, i to wszystko powodowało, że w mojej okolicy miałem małe możliwości. Dlatego pewnego dnia rzuciłem klucze, kupiłem bilet do Gdyni, ale znalazłem się w Gdańsku.
– Wysiadł pan w Gdańsku zamiast w Gdyni?
Przypadkiem. Bardzo chciało mi się pić, a nie było Warsu w pociągu. Ogłoszono, że pociąg będzie stał, więc wysiadłem i poszedłem na herbatkę. Po czym pociąg odjechał, a ja zostałem w Gdańsku. I jestem tutaj ponad pięćdziesiąt lat.
– Znał pan już Gdańsk?
Byłem na koniec podstawówki. Na koniec roku szkoły jeździły na wycieczki. My też pojechaliśmy, do Gdańska. Pamiętam, że tak już gdzieś od Tczewa było czuć ryby. Tak śmierdziało, że Gdańsk mi się wtedy nie spodobał. Ale kiedy przyjechałem drugi raz, to może coś się zmieniło, a może wiatr był z innej strony, już mi nie śmierdziało. A dzisiaj Gdańsk to miasto mojego wyboru i nie byłbym w stanie żyć gdzie indziej.
– A Stocznia? To też pana pierwsza decyzja? Czy może była inna możliwość?
Kiedy ten pociąg mi uciekł, to myślałem, co tu robić? Pieniędzy nie było za dużo w kieszeni. Wtedy było tu trochę inaczej, ale bardzo podobnie. Schody wyjściowe z peronów, na miasto. Wychodzę i trafiam na kumpla, z którym chodziłem do podstawówki. Mówię, że uciekł mi pociąg, co mam teraz zrobić? A on pokazał na Stocznię. Widać ją było z dworca. Mówi mi: – Słuchaj, dzisiaj jest już za późno – bo to było popołudniu – jutro pójdziesz, widzisz ten blok? Zgłoś się, zatrudnią cię. Wciąż potrzebują robotników, pracowników. Przespałem się na jakiejś kwaterze we Wrzeszczu.
– Ale mówi pan, że wybrał pociąg do Gdyni. Tam chciał pan szukać pracy?
Nie wiem dlaczego, ale wybierałem Gdynię. Nie wiem, czym się kierowałem.
– Może nowocześniejsze miasto?
Może.
– Na jak długo miał pan pieniądze? Jak długo pan mógł szukać pracy?
Na kilka dni. Może biednie mógłbym dożyć ze dwa tygodnie.
– A późniejsza żona. Kiedy zobaczył pan ją pierwszy raz, od razu pan pomyślał, że chciałby się z nią spotykać?
Dziewczyn trochę miałem przedtem, ale zostały na tamtych terenach, z których pochodzę. Teraz trzeba było szukać bliżej. Kwaterę miałem na Kartuskiej. Przechodząc do Stoczni, musiałem przechodzić ulicą Kartuską, potem Świerczewskiego, a tam był taki kiosk z kwiatami. Spodobała mi się.
– Od razu, za pierwszym razem, kiedy pan ją zobaczył?
Wie pan, trudno to dziś powiedzieć, ale raczej tak, raczej od razu mi się spodobała.
– A ona też szybko zwróciła na pana uwagę?
To trzeba by się jej pytać. Podchodziłem do niej kilka razy, rozmieniałem jakieś pieniądze.
– A inne pana wybory? Jakiej muzyki pan słuchał, jakie filmy wybierał?
Ja stawiałem na przypadek. Ale zawsze potrafiłem wykorzystywać ciekawe przypadki.
– Na jakie filmy chodziliście do kina?
Przypadkowe. Ale nie na nudne, bo szkoda było grosza. Chodziliśmy do różnych kin. Kino „Leningrad”, kino „Kameralne”. Ale to dawne czasy … Daj pan ciekawe pytania!
– No tak, u nas w Krakowie było kino „Kijów”, a w Gdańsku „Leningrad”. Ale niedługo potem był Grudzień 1970. Czy coś zapowiadało protesty, wybuch?
Z mlekiem matki wyssałem przeciwieństwo do komunizmu. Byłem w rodzinie, która była antykomunistyczna. Rodzice dyskutowali, ludzie odwiedzają się na wsi, słuchałem tych dyskusji, te opowiadania, że zostaliśmy zdradzeni w 1939 i 1945 roku, te tęsknoty do wolnej Polski. I słuchając tych opowieści, człowiek coraz bardziej ustawiał się anty. Z myślą, że może naszemu pokoleniu uda się odzyskać to, co stracili nasi poprzednicy. I tak wychowany, walczyłem wszędzie, gdzie można było walczyć. Oczywiście, najpierw w prosty, dziecinny sposób; jakieś hasła pisałem na murach, a potem już w Stoczni na statkach jakieś napisy kredą pisane teksty antykomunistyczne. A więc walczyłem zawsze, od urodzenia szukałem okazji, aby dołożyć komunie.
– Ale czy wtedy, w grudniu, czuło się, że Stocznia wybuchnie? To sprawiły podwyżki?
Wie pan, preteksty są potrzebne. W grudniu 1970 roku były to podwyżki, ale dziesięć lat później, kiedy walczyły już inne miasta, Lublin, a u nas były Wolne Związki Zawodowe, wtedy szukaliśmy pretekstu. Bo tak zacząć bez powodu, to nie bardzo pasuje. Okazało się, że pretekstem była pani Ania Walentynowicz. Zwolnienie jej było pretekstem do rozpoczęcia tego wielkiego, sierpniowego strajku.
Grudzień 1970
Lech Wałęsa: Tamta akcja, co zameldowałem się do dyrektora, w 1970 tym roku to było tak: tłum się zebrał i śpiewał, jak to strajkujący tłum. W pewnym momencie dyrektor otworzył okno na pierwszym czy drugim piętrze i mówi: o co wam chodzi? Niech ktoś przyjdzie i powie mi, o co chodzi.
Nie ma chętnych. Wszyscy stchórzyli albo … No to ja! [L. Wałęsa wyciąga w górę rękę]. Zasuwam i mówię mu, o co chodzi. Zgłosiłem dwa postulaty – uwolnić więźniów i cofnąć ceny. On odpowiada: to są rzeczy poza moimi możliwościami.
Więc ja czy on odpowiada do ludzi: – Te postulaty, które są zgłoszone, są poza możliwościami dyrektora. Więc tłum się wściekł i idziemy! Zakręca za bramą i idzie na miasto.
– Kiedy pan mówi : uwolnić więźniów, ma pan zapewne na myśli: uwolnić kolegów stoczniowców zatrzymanych dzień wcześniej?
Tak jest! Bo dzień wcześniej zamknięto paru ludzi. Kiedy wychodziliśmy, dyrektor mówił: zróbcie wszystko, bo dojdzie do tragedii. Jak pójdą na miasto.
– To był dyrektor …
Żaczek. Dyrektor Żaczek. I tak zasugerował: Jak wam się uda, to my zapłacimy. Ja jakoś nie mogę tego jego zdania przypomnieć sobie dokładnie. Ale to była taka sugestia, że załatwimy z wami, jak zatrzymacie to.
– Ale to było w sensie, że dadzą podwyżki, czy że odwdzięczy się panu?
Nie pamiętam, ale coś takiego.
– Dyrektor Żaczek?
Tak. No i teraz tak: tłum już ruszył, a ja szybko ich doganiam. Na wysokości drogi na PKS i „Zieleniaka”, (który był wtedy) budowany [wysoki biurowiec o zielonej barwie stojący naprzeciwko Stoczni]. Tam dogoniłem tłum i wychodzę naprzód, pięć metrów do dziesięciu, ręka do góry. Wołam do milicjantów przed nami: – Wycofać się, wycofać! I oni wycofują się, nie atakują nas! A tym z tyłu (stoczniowcom): – Nie rzucać! Idziemy po więźniów. I takim sposobem, tych wypychając, a tamtych zatrzymując, dyskutując, udało mi się wejść – nie zauważyłem jak – na komendę na Świerczewskiego. Jak jestem na Świerczewskiego, to myślę, cholera! Ale ja miałem wtedy dobry komputer! Szybko myślę i mówię: – Panowie, kto tu rządzi?! Do dowódcy! Więc zaprowadzili mnie na trzecie piętro. No i jeden z tych szefów mówi: – O co wam chodzi, do cholery, przecież jesteśmy drogówką! Po co do nas przychodzicie?! Ja mówię: – Panie, chwileczkę, chwileczkę! Jesteście drogówką, ale zamknęliście stoczniowców! I dlatego pan ma ich wypuścić. To jedna rzecz, pierwsze żądanie. A drugie – macie nas nie atakować, bo będziemy się bić. A ja zawsze byłem przeciwnikiem bijatyki, to mi się nie podobało. Z kapralem będę się bił? Głupia sprawa. Zgodził się: Tak, wypuszczę i nie będą atakować. No to teraz ja przekażę to temu tłumowi, który przyszedł i jednocześnie poproszę kogoś do środka, bo nie znam tych, co zaginęli. Żeby odebrać więźniów. I próbuję to przekazać, ale tłum jest podburzony. Tam musiało być kilku prowokatorów, a ja byłem wtedy mało doświadczony i nie poradziłem sobie z tym. A ten dowódca nie zdążył dać polecenia, żeby nas nie zachodzili od tyłu. Bo z tyłu zaczęła nas zachodzić milicja. I ludzie krzyczą: – Zdrajca! Nam zawraca głowę, a tam nas obchodzą!
– Komitet partii już płonął?
Połowa stoczniowców została przy Komitecie, a połowa poszła na Świerczewskiego. Komitet jeszcze nie płonął. Ale już tam zaczęli rzucać jakieś butelki, jakieś sznurki. Ale ja nie chciałem bijatyki, ja się przyłączyłem do tej grupy, która szła na Świerczewskiego. Ale nie udało mi się, przegrałem. [Lech Wałęsa rozkłada z rezygnacją ręce]. Rury poszły w ruch. No to ja schodzę. A stała się jeszcze jedna rzecz. Z tej strony, od ulicy, wybito wszystkie okna komendy. Kamieni masę poszło. A z drugiej strony były okna. I ten dym, którym rzucali milicjanci zaczął się cofać i zaczęliśmy się dusić. Masę ludzi, tych milicjantów, dostało kamieniami. Podeszli do okien i nie zdążyli uciec. Ja byłem wysoko, to mnie nie dosięgły.
– Na tej ulicy były też jakieś wykopy, więc było skąd brać kamienie?
Już dokładnie nie pamiętam. Ja zrezygnowany, załamany, idę do domu. Idę więc do okna. Nie zdawałem sobie sprawy, że bijatyka wciąż trwała, przeszedłem przy murze, obejrzałem się do tyłu, a tam kamień na kamieniu. I żaden mnie nie dotknął, a przecież ja tam mogłem być zabity. Bo walka była, kamienie cały czas rzucali, kiedy wyszedłem z komendy i przeszedłem przy murze. Tylko słyszałem jakiś dźwięk, a dopiero potem się zorientowałem, że to brzęczenie to były kamienie, te brukowce, które szły na komendę.
I zaraz potem, jak wyszedłem, jechał taki żółty samochód, to ja go zatrzymuję i mówię: – Panie, podwiezie pan mnie? A on mówi: – Panie, przed chwilą pod pistoletem jechałem, czy pan też ma pistolet? [śmiech]. – Nie, ja nie mam pistoletu – mówię. I zawiózł mnie na Ojcowską, tam mieszkałem. Zjadłem śniadanie i ciekawy, co tam się dzieje, wracam do miasta. Kiedy wracałem, sklepy już były porozbijane, komitet się pali, bijatyka jak cholera.
– Już byli zabici?
Tak. Już przy Świerczewskiego, już wtedy zabito. Przed wyjściem zabili milicjanta. Widziałem, jak bili taką rurką. Tam pod Prezydium Rady Narodowej. Ja widziałem tę akcję.
Kiedy wróciłem, widzę, że nic tu nie poradzę, wiec szybko, szybko myślę: czy wracam na komendę czy nie. Bo wcześniej gdzieś zgłosiłem, że jedynym rozwiązaniem jest wsadzić na samochody stoczniowców i nawoływać, żeby wszyscy wrócili do Stoczni. I tam zorganizować to w jakieś ramy. I kiedy doszedłem do Stoczni, to już wcześniej to doszło i Stocznia dała polecenie: wybierać delegatów do komitetu, żeby to organizować. A ponieważ w tych wcześniejszych akcjach brałem udział, ktoś puścił famę, że zostałem zabity. Ja idę, a kumple ode mnie uciekają. Dorwałem jednego: – Co ty uciekasz? A on odpowiada mi: – Przecież ty zabity jesteś! Pytam się go: -Ja zabity?! Potem nawet nie doszedłem do swojego Wydziału, a już wybrany zostałem na delegata.
– Kto oprócz pana znalazł się w Komitecie Strajkowym?
Chyba Lenarciak. Były trójki delegatów z Wydziałów. Ale pierwszy Komitet Strajkowy był trzyosobowy. Ja i jeszcze dwóch.
– Nie pamięta ich pan?
Nie, dlatego, że to było tak krótko. To było wieczorem. Ale to też ciekawa sprawa. Wieczorem do każdego z nas podszedł ktoś i powiedział: – Panie, nie ma żadnego Komitetu. Pana tu nie może być, nie ma pana. I jutro rano pan tutaj nie przychodzi! Nie ma Komitetu! To było nocą. Po tej akcji ja poszedłem na wydział, przespałem się, ale przecież mnie ciągnie do walki. Mimo zakazu, idę! Ale nie ma żadnego, tamtych dwóch wystraszyli. Rozgardiasz.
– A ten drugi Komitet, ten większy?
Rano wszyscy delegaci Wydziałów przyszli, mimo, że nie ma Komitetu, ja jestem jeden. Delegacje z Wydziałów przyszły, ale Komitetu nie ma.
– Pamięta pan jakieś nazwiska?
Nie.
– Lenarciak?
To tak, jego często wybierano.
– A Szołoch?
Szołoch gdzieś się tam kręcił, ale on był taki cykor … W związku z tym, że jestem jeden, to odbyły się następne wybory do Komitetu i zgłoszono chyba siedem albo dziewięć osób, w tym późniejszy dyrektor Stoczni Gniech, który też był w Komitecie.
– Ten Komitet miał jeszcze rozmawiać z dyrekcją, czy już tylko kierować strajkiem?
A po co są Komitety? Żeby kierować i jednym i drugim. Tylko my byliśmy tak nieprzygotowani, że nie wiedzieliśmy co robić. Ja dlatego tam się pchałem, bo liczyłem na to, że ktoś się dołączy. Liczyłem na jakiegoś wojskowego, że włączy się ktoś, kto będzie się znał na tym, a ja mu będę pomagał organizować, a on będzie sterował, bo się zna na tym. Ja się na tym nie znam, ja miałem chęć, ale nie miałem pojęcia. I myślałem, że się dołączy ktoś z mądrzejszych ludzi, ale nikt się nie dołączył.
– A kiedy i jak się pan dowiedział o salwie przed Stocznią, kiedy zginęli ludzie?
Drugiego dnia po tych walkach, znów idziemy na ulicę. Ale ja już wtedy starałem się sterować i próbowałem zahamować, zatrzymać to, ale nie udało mi się. Wyszedłem jako szef, ale ludzie już nie słuchają mnie, nikogo nie słuchają. Ja już nie biegnę za nimi, tylko jako szef zostaję w Stoczni. Tylko taka mgiełka, było tak jakoś szaro i słyszę te strzały. Myślałem, że strzelają ślepakami, ale widzę, że ludzie na czworakach uciekają. Cofają się, a jeden drugiego przewracał. Ja mówię, co to, owce, czy co? A to ludzie tak uciekali. Ja od dyrekcji zeszedłem i to zobaczyłem.
– Czy możliwe jest rozróżnienie dźwięku ślepaków od ostrej amunicji?
Nie, może jacyś specjaliści, ale ja tego nie rozróżniałem, tylko huk słyszałem. Ale kiedy widzę, że ludzie na czworakach uciekają, to jednak ostra amunicja.
– A kiedy i skąd się pan dowiedział o ofiarach w Gdyni?
Nie dowiedziałem się od razu. Dopiero z gazet.
Sierpień 1980
– A kiedy się pan dowiedział o przygotowaniach do strajku w sierpniu 1980 roku? Na spotkaniu, kiedy witano po wyjściu z więzienia Dariusza Kobzdeja i Tadeusza Szczudłowskiego?
Lech Wałęsa: Jeszcze przed tym u Szczudłowskiego były opozycyjne spotkania mojej grupy, był jakiś żołnierz w rezerwie, i tam nas parę razy zamknęli. Potem była o Szczudłowskiego walka, bo on i Kobzdej byli zatrzymywani za ulotkowanie. I gromadziliśmy się w kościele Mariackim na modlitwie, na śpiewach, a jako opozycja dyskutowaliśmy. Tam poznałem wielu ludzi, młodych i starszych.
Po przegranym strajku w Stoczni (w 1970 r.) zrozumiałem, dlaczego przegraliśmy i myślałem sobie: – Kurcze, jak(to zrobić, żeby następnym razem nie przegrać? Bo wiedziałem, że znów pojawi się pretekst.
Ja po grudniu 1970-tego nie mogłem nic organizować, bo czułem że za mną łażą, że jednak mnie sprawdzają. Bo ja prowadziłem strajk grudniowy. Nie mogłem więc nic organizować, ale wiedziałem, że coś się zorganizuje i wtedy dołączę. Borusewicz organizował grupy. Słuchałem Wolnej Europy, a tam były informacje. Słuchałem i czekałem, czy są na tyle silni, że mogę się dołączyć. Bo ja nie lubię przegrywać, a gdybym ja to organizował, to bym na pewno przegrał, bo oni by mnie szybko capnęli. Poznałem służby po 1970-tym roku, zobaczyłem jak oni działają, więc dostałem dobry instruktaż. Dlatego, kiedy wyczułem, że już jest na tyle silna, zorganizowana grupa Borusewicza i Wolnych Związków Zawodowych, to podjechałem do niego i się dogadaliśmy. Włączyłem się do działalności.
– Czy przed strajkiem sierpniowym znał pan B. Felskiego, L. Prądzyńskiego, J. Borowczaka (inicjatorzy strajku w Stoczni im. Lenina 14 sierpnia 1980 r.)?
Nie. Nie. Ja ich poznałem dopiero w Stoczni.
– Dopiero 14 sierpnia?
Tak.
– A nie wcześniej, na przykład na spotkaniach WZZ-tów, na spotkaniach samokształceniowych w Kurii?
Byłem na różnych spotkaniach, oni też tam prawdopodobnie byli, ale ja miałem swój punkt widzenia, wiedziałem co mam robić, wiec nie zwracałem na nich uwagi.
– Tym bardziej, że wtedy to byli bardzo młodzi chłopcy?
Tak. Ja miałem swój punkt widzenia na tę walkę, w związku z tym cieszyłem się, że coraz więcej ludzi bywało w różnych miejscach.
– A kto był panu najbliższy z opozycji trójmiejskiej przed 14 sierpnia 1980 r.?
Ja włączałem się we wszystkie grupy walczące, bo czułem wtedy, że cała ta opozycja nie ma szans. Wiedziałem, że walka przyjdzie i zwycięstwo może przyjść, jeśli tylko to oprzemy na zakładach pracy i w instytucjach, a więc na związkach zawodowych. I ja w to grałem, ale nie byłem w stanie przekonać żadnych grupek: młodzieży, „Bratniaka”, RMP, KPN i innych. A każda grupa ciągnęła do siebie i mało tego, miała pretensje, że powinniśmy być tylko w tej jednej grupie; wciąż wypominano, że ty jesteś z tamtą grupą, a ty jesteś tam … Już wtedy były takie frakcyjne walki, które mi się nie podobały i wiedziałem, że oni niczego nie zwojują.
– Ale kto był panu przed strajkiem najbliższy?
Co ma pan na myśli mówiąc „najbliżej”?
– Na przykład najczęstszym rozmówcą?
A na cholerę mi rozmówca. Ja czekałem na pretekst, który spowoduje walkę i te grupy wtedy się połączą. Bo w 70-tym roku, przegrywając, widziałem, że nikogo nie znam. Nie wiem, kto ze stoczniowców jest w tym naszym Komitecie Strajkowym, nie mamy żadnego przygotowania, żadnych ludzi, na których można się oprzeć i w związku z tym te spotkania po Grudniu ja traktowałem jako poznawanie się ludzi. Jako kadra, która potem w walce przyda się.
– 14 sierpnia 1980 roku, na tej koparce, wybieraliście się, kto pójdzie do dyrektora. Ludzie zgłaszali się, byli chętni, czy raczej się bali?
Wcześniej umówiliśmy się z Borusewiczem i z innymi, że 14-tego zaczynamy strajk, nawet godziny wystawiono. Ja jako najbardziej doświadczony z tych ludzi, wiedziałem, że ten plan raczej się nie uda, bo życie przyniesie nowe komplikacje. Coś mi mówiło, że nie ma szans dojść do Stoczni. Że przecież mnie po drodze zwiną. Natomiast jak Stocznia się rozkręci, a ja nie dojdę, to będą pytania, co jest z Wałęsą, czy jest zamknięty. I wtedy mam większą szansę dojść spóźniony niż gdybym poszedł wcześniej. Bo wcześniej byłem inwigilowany, stali mi prawie że na korytarzu, w tym bloku, gdzie mieszkałem na Stogach. I w związku z tym los mi podpowiedział rozwiązanie; że kiedy już się rozbuja Stocznia, to będą bali się mnie zamknąć. Bo po doświadczeniach roku 1970-tego stoczniowcy przyjdą po mnie, tak jak my przyszliśmy w 1970 roku po aresztowanych dzień wcześniej. I w związku z tym ja się spóźniłem. Już Borowczak i inni zaczęli ten strajk, a ja byłem zaskoczony, że mnie nie aresztują. Jechali samochodem, do tramwaju za mną wsiedli. I nikt mnie nie aresztował.
– Kojarzył pan tych, którzy za panem szli?
Oczywiście, przecież ja ich znałem. Tyle lat mnie inwigilowali, więc znałem ich z widzenia. I mnie nie aresztowali. Więc próbuję wejść, były problemy z wejściem przez bramy. Nie udaje się, nie chcą mnie wpuścić. Wtedy przy szkole, tam była taka zwrotnica, przesuwano wagony, ja tam na mur i przeskoczyłem. Oni nie wiedzieli co robić dlatego, że – teraz wiem, jak dokumenty sprawdzaliśmy – że kiedy strajk już trwał, minister i premier dzwonili do dyrektora, i pytali go, jak to wygląda. A on odpowiadał: już panujemy, to wszystko uda się zgasić. Więc oni mnie nie zatrzymywali, bo liczyli na to, że uda się strajk zdusić. Dopiero jak już byłem na murze – dostali decyzję: zamknąć Wałęsę! Ale już nie zdążyli. Bo oni tak prawdopodobnie nie bardzo mieli ochotę mnie zatrzymywać; chcieli – nie chcieli …
– Nie wiedzieli co mają zrobić?
Tak jest! I w tym zamieszaniu udało mi się dostać na Stocznię.
– A jak chodzi o pierwszy skład Komitetu Strajkowego w 1980 r. – każdy Wydział przysłał swoich delegatów, czy to ludzie się bardziej sami zgłaszali?
W 1980-tym Komitet Strajkowy wybrany był podobnie jak w 1970 r.. Też takie trójki delegatów z Wydziałów. A Borusewicz ze swoją grupą przygotował postulaty. Komitet zaczął negocjować z dyrektorem, dyrekcją. I okazało się, że wszystkie postulaty dyrektor przyjął. Borusewicz źle ustawił postulaty. I teraz jest tak – postulaty są przyjęte, no to kończymy strajk. I ja jako szef nie mam wyboru, tylko muszę ogłosić koniec strajku. Nie podoba mi się to, ale zostałem przegłosowany.
– A kto oprócz pana rozmawiał wtedy z dyrektorem Gniechem?
Też nie pamiętam, pamiętam tylko, że wszystko zostało załatwione, powstał komunikat, że kończymy strajk. Przegłosowany i kończymy strajk. Mój komputer [Lech Wałęsa pokazuje na głowę] szybciutko podpowiada, co robić. Jak nie ogłoszę końca strajku, a postulaty są wszystkie załatwione, to daję przepustkę, żeby przyszli i wszystkich nas wynieśli. Więc muszę ogłosić koniec strajku, ale ja nie chcę ogłosić.
– Był gniew innych zakładów?
Nie, jeszcze nie. Ogłosić muszę zakończenie strajku. I szybka myśl, że po ogłoszeniu końca strajku wszyscy tchórze i podstawieni szybko uciekną. To mi daje szansę wprowadzić moich ludzi, z WZZ-tów i innych ludzi, dobrać już swoich. Jak tego nie zrobię, to zawsze przegram, bo przegłosują mnie, bo to nie moi ludzie. Skorzystałem więc z zakończenia strajku. Nie miałem wyboru, ale wykorzystałem to, bo ci ludzie pouciekali. Potem w poniedziałek przychodzą do mnie, ale ja mówię: – Nie proszę panów, nie, bo to już jest inny Komitet. Tamten zostawiliście, poszliście, więc was już tu nie ma. Więc miałem swoich ludzi powciąganych do tego nowego komitetu i z nimi mogłem dalej walczyć.
– A kto wszedł do tego nowego komitetu (MKS-u) z tych pana ludzi?
Ja już nie pamiętam, pamiętam tylko koncepcje. Ja bym się nad tym zastanawiał, kto? Po cholerę mi: kto? Ja do dziś nie znam nazwisk, nawet tych, którzy tu pracują.
– Był Kmiecik, Przybylski …
Ale to już było na tym dużym Komitecie.
– Tak, i kogo pan z tego drugiego Komitetu (MKS-u) pamięta?
Nikogo. Siebie tylko.
– … Wiśniewski?
Panie! Następne pytanie!
– A już po strajku, w czasie MKZ-tu, pan bardzo dużo jeździł po kraju. Dużo było wieców.
Tak.
– Czy któryś panu utkwił mocniej w pamięci? Któreś miasto? Może spotkanie w Nowej Hucie, Wrocławiu?
Pan nie wie, jak to jest. Ja chciałem obalić komunizm, ale nie mogłem się do tego przyznać. W związku z tym podburzałem, powodowałem, żeby ludzie nabierali odwagę, rozdawałem wolnościowe hasła, bo wiedziałem, że w nas uderzą i czym więcej rozdam, tym trudniej będzie potem zabrać. Prosta chłopska filozofia. Dlatego jeździłem po kraju. Cieszyłem się, że podpala Kuroń i inni, a ja jeździłem raczej gasząc, ale tak gasząc, żeby rozkręcić interes. Ale musiałem udawać, że hamuję. Taką rolę ohydną los mi dał, że musiałem prowadzić do zwycięstwa, ale grając tak na dwie strony. Dwie koncepcje. Cieszyłem się z podpalania, a gasiłem po to, że liczyłem, że to pójdzie dalej.
– Ale czy któreś spotkanie szczególnie utkwiło panu w pamięci?
Dzisiejsze, dzisiejsze!
– Bardzo panu dziękuję!