Mirek Tarasiewicz

Wspomnienie o Mirku Tarasewiczu, poecie i naszym przyjacielu z „Gołębnika” i studenckiego podziemia, tragicznie zmarłym w 1983 roku.
W jednym ze swoich wierszy Mirek Tarasewicz napisał, że „nasze życie jest jak kruche ciasteczko”. Przekonuję się teraz wielokroć o prawdziwości tego stwierdzenia kiedy „coraz częściej chodzę na pogrzeby tych bliższych i dalszych znajomych”. najsmutniejsze jest jednak to, że to właśnie Mirek odszedł od nas tak szybko i nie w porę …
Po raz pierwszy spotkaliśmy się w pierwszych dniach października 1979 roku. Wówczas wydawało się, że będziemy jedynie kolegami z uniwersyteckiej polonistyki i współlokatorami (wraz z Jarkiem Tochowiczem) w akademiku „Bursa Jagiellońska” przy ulicy Śliskiej 14 w Krakowie. Okazało się jednak niebawem, że połączy nas wiele wspólnych pasji, zainteresowań i fascynacji.
Mirek Tarasewicz był jak każdy autentyczny poeta człowiekiem ze wszech miar delikatnym i wrażliwym. O Jego literackich fascynacjach dowiedziałem się dopiero wtedy, gdy swoje poetyckie próby utrwalał w charakterystycznych zeszytach. połączyła nas zatem przede wszystkim miłość do poezji, gdyż ja również w tamtym okresie „próbowałem już pisać”. Niebawem wraz z Michałem Rachwałem (wówczas studentem teatrologii UJ) i naszym kolegą z roku Zbyszkiem Kruczalakiem założyliśmy grupę poetycką „ZAMIAST”. O ile dobrze pamiętam odbyliśmy nawet kilka wieczorów autorskich w gronie przyjaciół w naszej „akademiowej świątyni” czyli pokoju 31B w Bursie. Czytając w tamtym okresie wiersze Mirka od razu dotarło do mnie, że to świetnie zapowiadający się twórca, z wielkimi perspektywami.
Mirek był prawdziwym erudytą, człowiekiem niezwykle „oczytanym”. Znakomicie poruszał się w świecie literatury, historii i innych pokrewnych dziedzin. zawsze fascynowała mnie Jego lekkość „w podejściu do tematu”, podczas gdy ja przeżywałem niezmiernie każde zaliczenie i egzamin, on zawsze podchodził do tego na luzie i z wielkim optymizmem. W rezultacie zawsze do Jego indeksu trafiały te oceny z gatunku najwyższych. Podczas zajęć w „Gołębniku” był zawsze doskonale przygotowany. Prowadził zwięzłe i syntetyczne notatki. Stanowił zawsze znakomitego partnera dla prowadzącego zajęcia. Znakomicie władał językiem francuskim. Był człowiekiem o niespotykanej dzisiaj kulturze i takcie.
Naszym wspólnym przedsięwzięciem, w którym niezwykle wspierał nas również Jarek Tochowicz miało być czasopismo literackie „Drzazga”. Mieli publikować w nim swoje teksty zarówno autorzy o uznanych już nazwiskach jak również my, młodzi twórcy ówcześni studenci UJ. Niestety wybuch stanu wojennego zakłócił nasze plany. Pozostała tylko makieta pierwszego numeru naszego wymarzonego pisma. Papier przepadł gdzieś w drukarni tuż przed 13 grudnia.
Mirek stał się również dobrym duchem kabaretu „Trzecia siła”, który miałem przyjemność w tamtym czasie założyć i prowadzić. Jego rady i sugestie trochę „z boku” były dla mnie i moich przyjaciół niezwykle cenne. On sam traktował te inicjatywę z życzliwością, ale jednocześnie z pewnym dystansem, nie czując w sobie chyba do końca duszy showmana.
Od zawsze byliśmy także członkami Niezależnego Zrzeszenia Studentów, wspierając rzecz jasna komisje kultury. W stanie wojennym chodziło się obowiązkowo na demonstracje (zwłaszcza każdego 13-go), kolportowaliśmy niezależne wydawnictwa, byliśmy współorganizatorami „podziemnych spotkań literackich” odbywających się co zrozumiałe w różnych pięknych acz tajemniczych miejscach Krakowa.
Duchowym przewodnikiem naszych wspólnych działań był od samego początku Brunio Maj, podówczas dobrze zapowiadający się asystent z „Gołębnika”. Bardzo częstym gościem naszych poetyckich wieczorów bywał Adam Zagajewski. Z Jego twórczością z początku lat 80-tych byliśmy wówczas na bieżąco jak mało kto. Zresztą wraz z Mirkiem często odwiedzałem Pana Adama w Jego ówczesnym krakowskim mieszkaniu. Wielkim przeżyciem dla nas młodych były także spotkania w domu Kornela Filipowicza. Staraliśmy się nie odpuszczać żadnego spotkania z autorami mówionego pisma „Na Głos”. Na ulice Sienną 5 trzeba było przybyć znacznie wcześniej, aby zająć dobre miejsce.
I jeszcze jedna ciekawostka. Mirek przejawiał duże talenty kulinarne. Wprost królował w akademickiej kuchence. Z kilograma ryżu i słoika dżemu truskawkowego potrafił wyczarować prawie każdą potrawę. Cóż, takie to były czasy i zaopatrzenie.
Tuż przed wyjazdem Mirka w jego ostatnią podróż do Francji byłem z Nim umówiony na spotkanie w Krakowie. Niestety jakieś sprawy osobiste sprawiły, że nie mogłem tego dnia opuścić rodzinnego Makowa Podhalańskiego. Cóż, „nasze życie jak kruche ciasteczko”. Być może spotkam się z Nim jeszcze kiedyś w tym lepszym ze światów?
Dopiero wtedy się nagadamy. Oby …

Wojciech Pazdur, lipiec 2009

string(4) "page"